Ferie, stereotypy i symbole
Jakiś czas temu, internet obiegły zdjęcia Grety Thunberg oraz zabrzańskich górników i związkowców w nieczynnej już kopalni Makoszowy. W „śląskim internecie” wywołało to taką burzę, jaką w światowych mediach rozpętałoby chyba tylko wspólne zdjęcie Papieża Franciszka z Ozzym Osbournem. Bo oto ona, symbol walki z wszystkim co kojarzy się z dymem i zanieczyszczeniami, cyka sobie fotki z wąsatymi, uśmiechniętymi górnikami.
Symbole
Przyznam, że jako przedstawiciel tego zawodu, również byłem nieco zszokowany, ale później uświadomiłem sobie jeden fakt. Greta jest symbolem. Dziwnym, agresywnym i sterowanym za pomocą bardzo grubych sznurków, ale jednak symbolem. Również górnik w mundurze stanowi symbol. Praca, rodzina, poświęcenie dla zawodu – generalnie, jest symbolem Śląska, i tak właśnie powinien być kojarzony. Jeśli natomiast, wierzyć mojej wiedzy opartej na internecie, to dla większości Polaków obraz Ślązaka jest trochę inny. Mieszkamy w domach z węgla, mamy samochody zasilane silnikami parowymi, za którymi ciągniemy wagony z węglem, jemy go na śniadanie, obiad i kolację, myjemy nim zęby. Natomiast do kąpieli używamy wody przemysłowej z kopalni Wujek. Zamiast dezodorantu używamy WD-40, a gdy wyjeżdżamy poza Śląsk, to palimy trzy papierosy naraz, żeby nie zabił nas nagły spadek tlenku węgla w powietrzu. Doskonale wiemy jak bardzo ten obraz jest zafałszowany.
Odrobina dystansu
Ja akurat podchodzę do tego z dystansem i nie uważam, żeby nam to jakoś specjalnie uwłaczało – przynajmniej jesteśmy kojarzeni jako pewna odrębna grupa ludzi. Właśnie zakończyły się ferie zimowe dla naszego województwa. Równolegle z nami, wolne od szkoły miały dzieci z województw: lubelskiego, łódzkiego, podkarpackiego i pomorskiego. Przebywając w okresie tych ferii tam, gdzie połowa Śląska – czyli w Zakopanem, zauważyłem, że bez problemu można Nas odróżnić od reszty krajan. Wierzcie lub nie, ale najlepszy punkt do monitorowania ludzkich zachowań znajduje się pod każdą, większą budką serwującą cokolwiek, co można włożyć do ust i połknąć – nazwijmy to szumnie „jedzeniem”. Tak oto przy budce z goframi, znajdującej się u stóp Wielkiej Krokwi, byłem czwartą osobą w kolejce. Przede mną tatusie i mamusie kupowali dzieciom przeróżne niezdrowe, ale pyszne smakołyki. Nagle z boku podbiega rozpędzony pan, ubrany od stóp do głów w najnowszą kolekcję ciuchów zimowych z Decathlona, tak jakby za chwilę podejmował atak na szczyt Nanga Parbat i woła na całe gardło szanowną małżonkę oraz syna: „Asia! Puć, niych se Rafałek sam obejrzy co chce, bo wyście som takie wymyślate, że za chwila ciulna tym portmanelym i se sami bydziecie łazić! Durch ino coś! Kolejka na dwajścia minut skuli wafla!”. Po przybyciu dwojga pozostałych himalaistów, wybór padł na gofra z dżemem i jakimś rodzajem posypki. Nasz śląski Denis Urubko wkłada więc głowę wraz z połową tułowia do okienka, niezrażony tym, że akurat jakaś kobieta z kolejki składa zamówienie i po krótkiej wymianie informacji z panią sprzedawczynią, stwierdza donośnym głosem: „Ich chyba dupło, 15 złoty za gofra! Idymy kajś indzij”. Po czym oddalił się mrucząc pod nosem coś o góralach, przestępcach i nierządzie publicznym, by następnie zasiąść w ogródku piwnym, w którym zapewne złowrogich, złodziejskich gofrów nie było. Było za to piwo Tyskie po 12 złotych za kufelek, no ale przecież „Tyskie ponad wszystkie, jesteśmy na feriach, więc co se będę żałował!”.
Inna sytuacja: małe stoisko z serkami góralskimi (nazywanymi przez wielu mylnie oscypkami). Ludzie kupują sobie sery do domu, na ciepło, z żurawiną i bez. „Dzień dobry, dziękuję, smacznego, proszę”, itd. Nagle słyszę wymianę zdań, praktycznie poprawną polszczyzną (jednak oczywiście, każdy hanys pozna swego), między parą w średnim wieku, z której wynika, że Ona ma ochotę na serek na ciepło. Pan podchodzi więc do stoiska i wita się w najbardziej kulturalny sposób na jaki był w stanie się wysilić: „Syr, ciepły”. Przyzwyczajona do takich zachowań sprzedawczyni pyta: „z żurawiną?”, na co słyszy odpowiedź: „dać”. Koniec dialogu, pan płaci i odchodzi, po czym pełnymi, poprawnie złożonym zdaniami analizuje z partnerką zawartość papierowej tacki z „syrym”.
„Jak Cię widzą – tak Cię piszą”
Moim zdaniem, do bycia profesorem Miodkiem dużo mi brakuje, tak samo jak do bycia mistrzem savoir-vivre’u, ale jeśli jestem gdzieś, gdzie ktoś ma o mnie zerowe pojęcie to staram się zrobić wrażenie jak najbardziej pozytywne. Spore grono ludzi (nie mówię tylko o nas, Ślązakach, ale o wszystkich) wychodzi jednak z założenia, że skoro widzą i rozmawiają z daną osobą pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz w życiu to nie muszą silić się na kulturę. Niestety prawda jest taka, że jesteśmy nieustannie oceniani przez otoczenie, czego większość osób chyba nie jest świadoma. Dotyczy to oczywiście wszystkich, nie tylko Ślązaków, ale jak pięknie by było, gdyby to właśnie My, z węglowych ogrów, przeistoczylibyśmy się w południowych dżentelmenów! Pomyślcie tylko, jak bardzo mogłoby to poprawić nasz wizerunek w kraju! „Panie Premierze, czy pozwoli Pan, że w ramach protestu podłożymy z kolegami ogień pod Pana kancelarię? A tak przy okazji, wspaniale skrojona marynarka, gratuluję gustu, czy nie będzie miał Pan nic przeciwko jeśli Pańską kukłę odziejemy w podobny strój?”. Jak nas widzą tak nas piszą. A na razie nie piszą zbyt pozytywnie. Żeby to zmienić, musimy zmienić się sami. A reszta? Reszta kraju pozostanie w tyle i wtedy my będziemy śmiali się z ich pyr, scyzoryków i smażalni. A co do Grety to mam tylko jedno wytłumaczenie: Rodzice mieli Passata w dieslu.
Masz inne zdanie w tym temacie? A może uważasz, że czegoś w nim zabrakło?