
Myślenie magiczne
W prezencie urodzinowym dostałem kupon do księgarni. Wybrałem kilka pozycji, trochę takich dla przyjemności, jedną książkę która była w modzie i trzy kolejne, które miały mi pomóc w rozwijaniu kanału na YouTube. Zamieszczam tam głównie rozmowy z duchownymi ale temat szkód górniczych i zmian naszego otoczenia ma być jednym z głównych wątków, które chcę tam poruszać. Wspomniany kanał nazywa się “Ziemia obiecana?”
To co czytacie to nie tyle felieton, ile recenzja książki. “Szkody” Hani Hoffman kupiłem trochę z rozpędu. Tytuł i okładka zasugerowały mi, że to będzie materiał o wsi, która zniknęła z powierzchni ziemi z powodu działalności kopalni. To jednak nie jest motyw przewodni tej książki. Książki napisanej przez mieszkankę Krakowa, wychowaną w podrybnickich Jankowicach, absolwentkę rybnickiej “Hanki” (czyli dzisiejszego Frycza). Zresztą nie patyczkuje się z nikim wracając do opisu szkoły średniej. Lubię ludzi odważnych, dlatego gorąco polecam! Z lektury wynika, że bywaliśmy w tych samych knajpach i może gdzieś tam była okazja “przeciąć się”. Tak się ponoć dzisiaj mówi.
W trakcie lektury kilka razy nie mogłem wyjść ze zdumienia jak moje pokolenie zapamiętało niektóre wydarzenia, przemiany ustrojowe. Wiem, że to niedyskretne i niekulturalne, żeby kobiecie wiek wypominać ale jestem niewiele starszy od autorki.
Przykład. Kilka dni temu brałem udział w nagrywaniu podcastu o Śląsku. Prowadząca zadała mi pytanie jak to się stało, że chłopak z Rydułtów zawędrował do Senatu. Odpowiedziałem, że kiedy byłem dzieckiem koledzy ganiali po podwórku, a ja wieczorami uciekałem oglądać Dziennik (potem Wiadomości), żeby śledzić doniesienia z obrad Okrągłego Stołu, czy rewoltę w Rumunii i żałosny koniec Nicolae Ceaușescu. Zabrakło mi tylko piosenki “Wind of change” zespołu Scorpions, bo tło muzyczne jest dla narratorki ważne i zaskakująco podobne do moich preferencji z tamtych lat. Jednak los (a może rozum) ją oszczędził i nie wybrała politologii. Zaś kiedy przeczytałem, że po maturze oglądała “Monolog z lisiej jamy” przeżyłem chyba największe zaskoczenie w całym swoim życiu czytelnika. Obraz Bogusława Lindy opowiadającego o gorzkiej żołądkowej mam wyryty w fałdach mózgu. Byłem przekonany, że to jakiś mój wybiórczy, jednostkowy flashback. Otóż nie! Ten spektakl teatru telewizji wyreżyserowany przez Krysiaka, na bazie tekstu pijaka (uwaga rym – chodzi oczywiście o Jerzego Pilcha) pozostawił trwały ślad nie tylko w mojej głowie.
Tytułowe szkody to nie tylko działalność kopalni. To przede wszystkim tytuł odnoszący się do bezlitosnego czasu, tego jak bezsilnie obserwujemy śmierć najbliższych. Kiedy przeczytałem jeden z końcowych rozdziałów zatytułowany po prostu “Mama” wiedziałem, że muszę napisać ten tekst. Znowu czas i miejsce zdarzeń jest zaskakująco podobne. Moja mama urodziła się 17 września. Ostatnich urodzin nie spędziła w domu. Przez kilka tygodni była w szpitalu. Okazało się, że pod chorobą autoimmunologiczną z którą walczyła od lat, ukrył się nowotwór jajnika. Ze względu na COVID mieliśmy utrudniony kontakt. Co więcej – mama nie chciała odwiedzin.Dopuszczała do siebie tylko naszego tatę (mam brata Leszka) i raz spotkała się z moją nastoletnią córką Martą. Po urodzinach poczuła się lepiej. Kazała zamówić ciasto, miała zamiar zorganizować w domu skromne urodziny. Tata pojechał ją odebrać do szpitala, a był to 1 październik – dosłownie na jego oczach zmarła. Nie pożegnałem się. Do końca zapamiętam jej telefon i słowa “jak mie nie zabieresz z tego szpitala i nie przewieziesz kaj indzi to tu umrza”.
W “Szkodach” jest tak: “Przyjęcie urodzinowe odwołane. Dzwonię do smutnej mamy: Najważniejsze jest zdrowie. Impreza nie ucieknie. Urządzimy za rok. Uciekła, Nie urządziłyśmy”.
Lekturę zakończyłem 25 września 2025 roku. Udało mi się skontaktować z autorką. Okazało się, że premiera książki miała miejsce 25 września 2024. Przypadek? Myślenie magiczne?